Mit szczęsliwej siódemki
Sylwia Malcher -
Nowak Fot. Ryszard PoprawskiPrzez blisko 50 lat
obawiali się przyznać, że kiedyś spotkał ich wielki zaszczyt. Od kiedy jednak w
Polsce zapanowała ustrojowa odwilż, z dumą podkreślają, że łączy ich jedno -
wszyscy są chrześniakami prezydenta Ignacego Mościckiego.
Najstarszy urodził się w 1926 roku, najmłodszy tuż przed wojną w 1939
roku. Ale bez względu na różnice wiekowe lubią się i szanują, a kolejne zjazdy są
dla nich najważniejszym wydarzeniem w roku. Niedawno po raz ósmy spotkali się w
Rokitnie.
Jest nas więcej
Wszystko zaczęło się na początku lat 90. - Mój najstarszy brat Józef
powiedział, że musi nas być więcej i warto by było wszystkich odnaleźć - wspomina
obecny prezes Stowarzyszenia Chrześniaków Prezydenta II RP Ignacego Mościckiego
Kazimierz Pluciński z Gorzowa. - Podchwyciłem pomysł, zwłaszcza, że można już było
głośno przyznawać się do swojej przeszłości.
Za pośrednictwem gazet rozesłali anonsy. Innego sposobu na dotarcie do
chrześniaków nie było, ponieważ notatki Ignacego Mościckiego przed laty utknęły w
Częstochowie i nikt nie ma do nich dostępu.
Na pierwszym zjeżdzie w Gorzowie w czerwcu 1991 roku pojawiło się
kilkanaście osób, które natychmiast zabrały się do poszukiwań. Kolejny zjazd
przeszedł oczekiwania wszystkich - zjechało się około 100 chrześniaków. Dziś jest
ich ponad 300.
Prochrześniacza polityka
W 1926 roku Ignacy Mościcki w ramach prorodzinnej polityki wydał dekret
stwierdzający, że każdy siódmy chłopak w rodzinie zostanie wpisany jako jego
chrześniak. "Z powodu przybycia mi siódmego z rzędu syna w dniu 1 lutego r.b. mam
wielki zaszczyt prosić Pana Prezydenta o zezwolenie na wpisanie do aktu chrztu jako Ojca
Chrzestnego mego nowo narodzonego syna, któremu na chrzcie świętym nadane będzie imię
Ignacy (...)".
- Rodzina musiała mieć nienaganną opinię - wspomina Ignacy Dryjański z
Zielonej Góry, wiceprezes stowarzyszenia. - List z prośbą i wszystkie potrzebne papiery
wysyłało się do kancelarii prezydenta, a ta po ich rozpatrzeniu odsyłała odpowiedź.
Do chrztu w imieniu prezydenta trzymał dziecko starosta lub wojewoda.
O takim maluchu można było powiedzieć, że ma szczęście. Od państwa
otrzymywał książeczkę oszczędnościową z wkładem 50 zł (równowartość połowy
ówczesnej pensji nauczycielskiej). Państwo gwarantowało mu także bezpłatną szkołę,
lecznictwo oraz przejazdy wszystkimi publicznymi środkami transportu. Za 50 proc. mogło
także jeździć jego rodzeństwo.
- Prawdę mówiąc, gdyby nie mój prawie dorosły brat Józio, nie
spotkałby mnie ten zaszczyt - opowiada K. Pliuciński. - Żeby dowiedzieć się czegoś
na temat siódmych synów w rodzinie, pojechał do pobliskiego Brdowa. Tam mieszkał
szewc, którego syn był już prezydenckim chrześniakiem.
Bilet w jedną stronę
Wojna większości z nich dała się mocno we znaki.Tułali się po Polsce,
po całej Europie. Niektórzy doświadczyli zesłania na Sybir, inni wstąpili do armii.
Po 1945 roku musieli znaleźć sobie miejsce i nie przyznawać się do tego, kim
są. - Najwidoczniej ukrywaliśmy to bardzo dobrze - żartuje I. Dryjański. - Bo są
wśród nas nawet merytowani pułkownicy. Ale nie brakuje też księży, jest nawet aktor
teatru w Krakowie. To smutne, ale wielu z nas dziś ledwo wiąże koniec z końcem.
Na zjazd do Gniezna przyjechał np. chrześniak mieszkający od lat w
Mińsku. - Nie wiem, jak się o nas dowiedział - mówi I. Dryjański. - Ale przyjechał,
mimo że stać go było zaledwie na bilet w jedną stronę. Na zakończenie każdy z nas
wrzucił do kapelusza, co mógł. Gdy odjeżdżał, to płakał, bo uzbierało się
tyle, ile wynosi jego emerytura z trzech lat.
Za każdym razem płacze też bardzo bogaty Niemiec, który z Polski
wyjechał w wieku ośmiu lat. Po polsku nie mówi już w ogóle, a mimo to wzrusza się na
każdym zjeździe i zbiera wszystkie możliwe pamiątki.
Najstarszy za młody
Przywileje, jakimi obdarowało ich kiedyś państwo, nie na wiele się
zdały. Właściwie większość z nich nie zdążyła z nich skorzystać. Przed wojną
jeździło się niewiele, a na szkołę wyższą za młody był nawet ten najstarszy. Nie
zobaczyli także swoich oszczędności, które - jak obliczyli - obecnie warte są kilka
tysięcy dolarów. Pieniądze, które otrzymali, były włożone na konto przedwojennej
Pocztowej kasy Oszczędności i oprocentowane w skali roku na 6 proc. Po wojnie Państwowa
Kasa Oszczędności przejęła pieniądze, ale nie zobowiązania.
Dlatego stowarzyszenie od lat walczy o zwrot tego, co się należy jego
członkom. Pisali już wszędzie - do kolejnych marszałków Sejmu, prezydentów Wałęsy
i Kwaśniewskiego, pełnomocnika ds. rodziny. I nic. Owszem, raz doczekali się
odpowiedzi. Zaproponowano im zwrot oszczędności według taryfy z 1949 roku. Wtedy za
stare 100 zł płacili 3 zł nowe. Propozycję uznali za bandycką.
Dziś honoruje ich jedynie Poznań, który mieszkającym tam 10 chrześniakom
funduje darmowe przejazdy komunikacją miejską. Są jednak pewni, że dopóki starczy im
sił, będą walczyć o swoje. A wiedzą jak to robić. Tylko dzięki uporowi udało im
się sprowadzić ze Szwajcarii do Polski w 1993 roku prochy ukochanego prezydenta i jego
żony Marii.
Życzyłbym sobie i III Rzeczpospolitej, aby choć jeden z przyszłych
polskich prezydentów dorównywał sercem i wykształceniem Ignacemu Mościckiemu - mówi
I. Dryjański.
 |
|
Prezydent Rzeczpospolitej Polski
w latach 1926-1939 Ignacy Mościcki (1867-1946), chemik technologii; 1912-22 prof.
politechniki we Lwowie, od 1928 członek Państwowej Akademii Nauk; autor ponad 60 prac
naukowych. Wysunięty na stanowisko prezydenta przez Józefa Piłsudskiego, realizował
jego linię polityki. Po przekroczeniu granicy we wrześniu 1939 r. internowany w Rumunii,
od grudnia tego samego roku na emigracji w Szwajcarii.
Mój wujek Kazimierz Pluciński jest prezesem
wszystkich chrześniaków prezydenta Ignacego Mościckiego w Polsce. Jest on najmłodszym
bratem mojej mamusi. Urodził się w 1934 r. w Grzegorzewie, pow. Koło nad Wartą. A
obecnie mieszka w Gorzowie Wielkopolkim, ulica Marcinkowskiego 119/3.
Kaziu
Borucki |
|